poniedziałek, 13 października 2014

Nowy zarząd na rok akademicki 2014/2015


Z przyjemnością informujemy o wyborze nowego zarządu! Przewodniczącym Koła został Maciej Kaźmierkiwicz, jego zastępcą Klaudia Przytuła, a funkcję sekretarza i skarbnika pełni Kamil Mikietyński. Gratulujemy i życzymy wielu sukcesów! 
A na dokładkę zdjęcie z naszej wiosennej sesji z okazji Dnia Książki, na którym można znaleźć najnowsze władze.


niedziela, 7 września 2014

Narodowe Czytanie "Trylogii" Henryka Sienkiewicza

W sobotę 6 września odbyło się Narodowe Czytanie "Trylogii" Sienkiewicza pod patronatem Prezydenta Bronisława Komorowskiego. Również nasze Koło wraz z zaprzyjaźnionymi miłośnikami Sienkiewicza postanowiło włączyć się w tę akcję. Jeśli chcecie zobaczyć efekty naszej pracy, kliknijcie w link poniżej. Przyjemnego oglądania!

Fragment "Ogniem i mieczem"

niedziela, 22 czerwca 2014

Mistrzostwa romantyzmu i pozytywizmu - fotorelacja


Otwarcie sympozjum przez prof. dr hab. Grażynę Halkiewicz-Sojak
Jakub Osiński w czasie swojego wystąpienia

Jola Ronowska i Maciej Kaźmierkiewicz - przewodnicząca i wiceprzewodniczący Dziewiętnastowiecznych

Prof. dr hab. Ewa Owczarz

Katarzyna Czernic w czasie swojego wystąpienia

Kamil Szczepanik w czasie jednego ze swoich wystąpień

Spojrzenie ogólne

piątek, 20 czerwca 2014

Mistrzostwa romantyzmu i pozytywizmu

12 czerwca 2014 r. odrodziła się zapomniana w ostatnich latach tradycja. W Sali Kolankowskiego odbyły się mistrzostwa romantyzmu i pozytywizmu. O 10:00 prof. dr hab. Grażyna Halkiewicz-Sojak oficjalnie otworzyła sympozjum i wręczyła nagrody autorom najlepszych w tym roku prac zaliczeniowych. Następnie głos oddano już mistrzom. W części romantycznej mogliśmy posłuchać o Fauście Goethego w zwierciadle Irydiona i Nie-boskiej komedii Krasińskiego, ale także o nieporównanie mniej znanych utworach Michała Budzyńskiego czy Józefa Łapsińskiego. Część pozytywistyczną zajęły za to rola kobiet w prozie Sygietyńskiego i kwestie pedagogiczne w Braciach Tatarach Dygasińskiego. Dyskusja po wszystkich wystąpieniach nie należała może do najburzliwszych, za co odpowiadało jednak zrozumiałe pod koniec semestru ogólnouczelniane sesyjne zmęczenie. Obrady zamknięto zgodnie z planem – co do minuty – o 12:10.
Jak podkreślała, prof. Halkiewicz-Sojak, wielu uczestników romantycznych i pozytywistycznych mistrzostw sprzed lat, zostawało później doktorantami i robiło kariery naukowe. A zaczynało się od pracy zaliczeniowej z literatury romantyzmu czy pozytywizmu odczytanej w toruńskim Maiusie. Parafrazując słowa Goethego, zaczyna się nowa era w historii polonistyki, a Dziewiętnastowieczni mogą powiedzieć: my tam byliśmy!

Kamil Mikietyński

Nagrody pierwszego stopnia:

Marta Baszewska, Romantyczny topos więźnia. Więzień samotny Michała Budzyńskiego

Jakub Osiński, Faust Johanna Wolfganga von Goethego w zwierciadle Nie-boskiej komedii oraz Irydiona Zygmunta Krasińskiego

Kamil Szczepanik, Interpretacja sonetu Nieznajomy Józefa Łapsińskiego

Katarzyna Czernic, W podwójnym uścisku - o postaciach kobiet w Na skałach Calvados Antoniego Sygietyńskiego

Kamil Szczepanik, Złe wychowanie - czyli jak pedagogika przenika się z literaturą w noweli Adolfa Dygasińskiego pt. Bracia Tatarzy

Nagrody drugiego stopnia:

Marta Arentewicz, Życie w szkatułce zamknięte. Analiza i interpretacja utworu Panna Antonina Elizy Orzeszkowej

Dagmara Grzywińska, Na pograniczu Bolesława Prusa. Czy wybitny pisarz jest antysemitą?

Klaudia Przymirska, Analiza i interpretacja utworu Aleksandra L. Dunin-Borkowskiego pt. Kochałem

Wyróżnienia:

Sylwia Ciesielska, Analiza i interpretacja utworu Tomasza Augusta Olizarowskiego pt. Los mój

Katarzyna Czernic, Nieromantyczny sonet Józefy Prusieckiej Wolę nisko

Kinga Robak, Postać starej panny w Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej i Emancypantkach Bolesława Prusa

Nagrody przyznawały komisje obradujące w składzie:

prof. dr hab. Grażyna Halkiewicz-Sojak
prof. dr hab. Maria Kalinowska
prof. dr hab. Ewa Owczarz
dr Paulina Abriszewska
dr Bogna Paprocka-Podlasiak
dr Mirosława Radowska-Lisak 

Wyjazd do Gdyni

Zdjęcie okładki programu
Na plaży

Przed spektaklem

Muzyka gra na uczuciach

Po ciężkim przedsesyjnym tygodniu, gdy dzień się już był wyniósł dawno, a słońce świeciło wesołe i palące, postanowiliśmy wybrać się nad morze.
Gdynia. Pół godziny do spektaklu. Niektórzy pobiegli na plażę, żeby zrobić parę zdjęć. Tłum przed wejściem. Odebraliśmy swoje bilety, posłuchaliśmy narzekań paru osób na wylosowane przez siebie miejsca na widowni i wspiąwszy się po schodach, usiedliśmy na balkonie.
Na czarnej scenie leżało kilkanaście białych worków. Zgasły światła. Rozbrzmiała muzyka. Zza kulis wybiegli chłopi, załadowali worki na wozy, gdzieś je zwieźli i zaczęli tańczyć i śpiewać.
Przed naszą gdyńską wyprawą, trudno mi było wyobrazić sobie, w jaki sposób czterotomową powieść, którą w liceum męczyło się przez kilka miesięcy i najczęściej rezygnowało w połowie Jesieni, można było przerobić na porywający musical. Jak jednak pisał reżyser spektaklu, Wojciech Kościelniak: „powieść Chłopi aż kipi od polskiej wspaniałej ludowej muzyki. Mieni się kolorami barwnych kostiumów i fantastycznych tańców”. Teraz wydaje mi się to oczywiste. Z tekstu Reymonta wydobyto to wszystko i przeniesiono na scenę z prawdziwym mistrzostwem. Wiele fragmentów wpada w ucho, zapamiętuje się je, a po powrocie z teatru ma ochotę wysłuchać jeszcze przynajmniej parę razy z nagrań umieszczonych w Internecie.
Chłopi Reymonta to dokument socjologiczny, ale także znakomite studium psychologiczne. Porządek życia lipeckich chłopów wyznaczają natura i religia. Najważniejszą osobą we wsi zdaje się nie dziedzic, nie wójt ani nawet nie Boryna – tylko ksiądz przechadzający się po całej scenie, napominający swoich parafian i gromiący ich z trochę groteskowo wyglądającej ambony na kółkach.
Weselno-jarmarczny, sentymentalny, w końcu także dekadencki – tak można by w skrócie określić gdyńskich Chłopów. Skoczne ludowe tańce mieszają się tu z ciężką pracą, weselny przepych z żebraczą biedą. Po spokojnym Cicho… ciepło… sennie pojawia się żywe Na jarmarku w Tymowie, a później jeszcze smutna modlitwa Jezusiczku, Panie miłosierny. Muzyka gra na uczuciach. Kiedy Jagna po wyjściu na środek sceny, mówi łamiącym się głosem: „żyją kiej dziedzice. Takim to dobrze. Po pokoju chodzą. W cieple siadają. Na kanapach się wylegują. A ludzie na nich robią” – w widzu może to budzić skojarzenia z całą sentymentalną tradycją, z tekstami Karpińskiego, Koźmiana, Bogusławskiego zwracającymi uwagę na krzywdy uciskanych chłopów. A ludzie niech na mnie robią! – wyśpiewuje Jagna marzenie niejednego człowieka bez względu, w jakich by żył czasach.
Czy tę historię można jednak nazwać dekadencką? Z jednej strony mamy Jagnę – jednostkę wyróżniającą się z tłumu, niepasującą do środowiska, która wyrokiem gromady zostaje wypędzona z wioski. Mamy ponoszącego klęskę Borynę i ostatecznie zrezygnowanego Antka. Z drugiej zaś strony w tym świecie po zimie zawsze przychodzi wiosna – a to już daje jakąś nadzieję.
Karolina Trębacz, odgrywająca rolę Jagny, mówiła w jednym z wywiadów, że spektakl jest bardzo prosty w odbiorze, żywy, kolorowy… jest miłość, są zdrady. Prawdę powiedziawszy, dopiero po obejrzeniu i wysłuchaniu gdyńskiego spektaklu naprawdę doceniłem rolę Reymonta w światowej literaturze i nabrałem ochoty, by powrócić do porzuconej dawno i już zakurzonej powieści – zaszufladkowanej jako jedna z nudnych szkolnych lektur. Dopracowana scenografia i stroje, wspaniała muzyka, utalentowani aktorzy i opowieść nagrodzona literackim Noblem – to wszystko złożyło się na spektakl, który zajął już ważne miejsce w historii polskiego musicalu.
Jeszcze tylko jedna sprawa. W recenzjach odnaleźć można porównanie do Nędzników – z rewolucją i serią nieszczęśliwych miłości na scenie. Porównanie zdaje się trafne, ale sformułowane w taki sposób, że umniejsza znaczenie gdyńskich Chłopów. Mówienie o nich jako polskich Nędznikach gryzie się raczej z komentarzem Wojciecha Kościelniaka, jaki można odnaleźć na stronie teatru: „Żyjemy w czasach, gdy narody szukają swojej odrębności, my też zaczynamy chwalić się tym, co jest nasze i niepowtarzalne”.
Byliśmy w Muzycznym, widzieliśmy Chłopów – dokładnie dziewięć miesięcy po ich premierze w zmodernizowanym budynku teatru. Wybierzcie się kiedyś do Gdyni, ludzie kochane! Zobaczycie współczesną Polskę w ludowym stroju sprzed wieku. Zobaczycie siebie.

Teatr Muzyczny im. D. Baduszkowej w Gdyni
Chłopi Reymonta
Reżyseria i adaptacja: Wojciech Kościelniak
Muzyka i kierownictwo muzyczne: Piotr Dziubek
Teksty piosenek: Rafał Dziwisz
Scenografia i animacje: Damian Styrna
Choreografia: Ewelina Adamska-Porczyk
Kostiumy: Katarzyna Paciorek



Kamil Mikietyński


czwartek, 22 maja 2014

      Wieczyście małoletnie, co właściwie oznacza to sformułowanie? Obecnie wywołuje pozytywne skojarzenia, przywodzi na myśl młodość, urodę i beztroskę. Te wyobrażenia  zmienią się diametralnie, jeśli wspomniany termin odniesiemy do epok poprzedzających XIX w. Dlaczego? Ponieważ wtedy odmawiano kobietom prawa do dojrzałości intelektualnej oraz obywatelskiej. Wiek „pary i elektryczności” stał się przełomowym dla płci pięknej, gdyż zaczęły pojawiać się pierwsze organizacje feministyczne. Kobiety wypowiedziały wojnę stereotypom na temat ich wiecznej infantylności, zaczęły walczyć o swoje prawa. Właśnie taką tematykę poruszał wykład p. dr Anety Niewęgłowskiej, który odbył się 16 maja w Collegium Maius.  
      Jako jedna ze słuchaczek owego wystąpienia, muszę przyznać, że największe zainteresowanie wzbudziły ciekawostki związane z przesądami na temat kobiet. Dowiedzieliśmy się, że podczas ciąży kąpiel była niewskazana, ponieważ obawiano się, że woda przeniknie przez skórę matki i uszkodzi płód. Woda była złem koniecznym, mycie całego ciała miało miejsce raz w roku, w okresie poprzedzającym Wielkanoc.   
     Już w Starym Testamencie możemy spotkać się z niesprawiedliwym traktowaniem kobiet. Podczas wykładu za przykład posłużył fragment, w którym jest mowa o zdradzie małżeńskiej. Mężczyzna, który cudzołoży z mężatką, nie grzeszy wobec swojej żony, ale wobec męża swojej kochanki. Oświecenie można nazwać momentem przełomowym, gdyż w tym okresie pojawił się pogląd głoszący równość obu płci. Równolegle dochodziły do głosu spostrzeżenia, zgodnie z którymi kobiety i mężczyźni uzupełniają się wzajemnie. Wcieleniu tych idei w życie pomogła rewolucja francuska, w której to kobiety brały czynny udział. Zatwierdzone wtedy akty zezwalały na dziedziczenie majątku w linii żeńskiej. Niestety, najważniejsze dokumenty nie poruszały kwestii kobiecej, ich status prawny pozostał niezmienny. Kodeks Napoleona również nie zniósł nierówności płci. Przez te wszystkie lata kobiety były wieczyście małoletnie – przez całe życie nie odpowiadały za siebie, zawsze znajdowały się pod męską opieką. Co ciekawe, matki nie miały praw rodzicielskich, wszelkie decyzje podejmował za nie mąż. 
     A co z rozwodami? Czy kobiety mogły zażądać zakończenia małżeństwa? Tak, ale tylko po dowiedzeniu niewierności męża. Jeśli w jednym domu nie mieszkała żona z kochanką, to nie można było mówić o zdradzie. Oczywiście kobietom nie trzeba było udowadniać winny, w ich przypadku wystarczyło tylko posądzenie. Gdzie tu sprawiedliwość?
    Pierwsze prawa kobiet dotyczyły możliwości dziedziczenia przez nie majątku, dopiero później uzyskały prawa wyborcze. Wojny przyśpieszyły przemiany społeczne, ponieważ w czasie ich trwania pracująca kobieta nie należała do rzadkości.
   Wykład uświadomił słuchaczom, a przynajmniej mi, że historia kobiet jest niezwykle potrzebna. To, że fakty historyczne wspominają tylko o mężczyznach, wcale nie świadczy o braku przemian w świadomości i życiu kobiet. Ich walka o prawo do dojrzałości zasługuje na naszą pamięć. Dlatego właśnie uważam, że tego typu wykłady są niezwykle potrzebne. 
  



                                                                    Klaudia Przytuła






środa, 23 kwietnia 2014

Światowy Dzień Książki

Z okazji Światowego Dnia Książki wszystkim osobom odwiedzającym naszego bloga życzymy, aby książki były tańsze i abyście mieli jak najwięcej czasu na czytanie tego, na co macie ochotę! 





















piątek, 4 kwietnia 2014

"Najlepsi aktorzy siedzą na widowni"

Molier napisał Mizantropa w 1666 roku. Gdyby na spektakl w Teatrze im. Wilama Horzycy poszedł ktoś, kto nie wiedziałby nic o dramacie i jego twórcy, z pewnością mógłby uznać utwór za współczesny. Po tym poznajemy prawdziwych mistrzów, prawda? Ich dzieła są zawsze aktualne.
W takim odbiorze bardzo pomógł przekład prozą Jana Kotta. Wiersz nie spełniłby tego zadania, inscenizacja stałaby się sztuczna i niespójna. Dzięki Bogu za Kotta. Reżyser, Norbert Rakowski, wiedział co robi. Spektakl był dobrze przemyślany. Scenografia była bardzo oszczędna. Na białej podłodze stały pojedyncze białe krzesła, fotele-poduszki i nowoczesne meble. Przed sceną ustawiono niższy postument, na którym czasem zasiadał główny bohater, Alcest. Taka przestrzeń sprawiła, że większa odpowiedzialność spoczywała na aktorach. Jak zwykle w zespole Horzycy to nie był problem.
Główna rola przypadła Maciejowi Raniszewskiemu. Już od jakiegoś czasu jego twarz reklamuje spektakl w całym mieście. Na pewno niektóre kobiety z widowni chętnie zabrałyby ze sobą taki plakat do domu. Nie można się więc dziwić, że Alcest podoba się trzem bohaterkom. Bo raczej nie skłania ich do tego jego trudny charakter, skłonność do mówienia wszystkim w twarz, co myśli. Raniszewski stworzył rolę dramatyczną, nie komediową. Alcesta dławi konflikt wewnętrzny pomiędzy surowymi zasadami moralnymi a miłością do kobiety, która takich zasad nie ma.
Celimenę zagrała kolejna młoda aktorka – Julia Sobiesiak, która dała się poznać toruńskiej publiczności od najlepszej strony w roli Dory w inscenizacji „Witaj, Dora”. Celimena jest zupełnie odmienną postacią. Różni się też bardzo od samej odtwórczyni. Jest krzykliwa, uwodzicielska, beztroska i bezczelna.
Jej przeciwieństwem w dramacie jest Elianta. Bardzo łatwo w takim przypadku popaść w czarno-biały schemat. Jednak Rakowski miał wspaniały pomysł na tę postać. Grała ją Matylda Podfilipska. Elianta stała się zrozpaczoną, nieszczęśliwie zakochaną kobietą, która pocieszenia szuka w alkoholu. Kocha Alcesta, ale on związany jest z jej kuzynką, którą Elianta lubi, co sama przyznaje.
Wydaje się, że rozbawiać miał również Arkadiusz Walesiak w roli Akasta, lecz według mnie był nieco za bardzo przerysowany. Jedna ze scen sugerowała, że bierze on narkotyki. Mimo to jego nieskoordynowane ruchy, nerwowy śmiech, popisywanie się szybko mogły się znudzić. Zaciekawił mnie za to Tomasz Mycan, sceniczny Klitandr, w roli odmiennej niż zwykle. Jego bohater był przeciwieństwem Akasta – wycofany, oszczędny w słowach i gestach, pozujący na człowieka tajemniczego.
Spektakl bardzo ubogacało wykorzystanie chwytu „teatr w teatrze”. Widownię ustawiono z dwóch stron, scena była nią otoczona. Nie zawsze to się sprawdzało, bo ciężko jest grać w dwie strony. Głos gorzej się niósł, często trzeba było oglądać aktorów odwróconych plecami. Ale na początku sztuki z ust Oronta padły słowa „Najlepsi aktorzy siedzą na widowni.” To zwraca nam uwagę na fakt, że wszyscy gramy, czasem nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Aktorzy, gdy nie są na scenie, nie ukrywają się w kulisach. Siedzą na boku przed manekinami. Czasem korzystają z toaletek i poprawiają swój wygląd. Każdy z nas może się więc zastanowić, w jakim stopniu sam kreuje siebie. Ile prawdy o sobie pokazuje światu, a jaka część z nas to tylko teatralny kostium i maska? Co więcej – często je zmieniamy w zależności od tego, z kim przebywamy. Niczym gombrowiczowskie gęby!
Po czyjej stronie leży racja? W tej inscenizacji nie możemy nie współczuć Alcestowi i nie potępiać Celimeny. Zwycięzcami okazują się jednak Elianta i Filint. To oni mają szansę na miłość, bo są pomiędzy. Nie wyrzekają się ludzi w imię źle pojmowanej szczerości ani nie oszukują dla własnych korzyści. Nie udają kogoś innego. Ich uczucia nie są wystawiane na pokaz. Może to jest klucz do szczęścia? Żyć własnym życiem, dzielić się nim tylko z najbliższymi.

Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu
Mizantrop Moliera
Reżyseria i opracowanie muzyczne: Norbert Rakowski
Scenografia: Janusz Mazurczak
Kostiumy: Justyna Gwizd
Projekcje: Rafał Turski
Premiera:  29 marca 2014 


Jola Ronowska



czwartek, 3 kwietnia 2014

"Między snem a jawą - świat przedstawiony „Upiora Opery” Gastona Leroux"

W literaturze europejskiego modernizmu często przedstawiane są jednostki nie mogące wpisać się w ogólnie przyjęte ramy społeczne. Przykładem powieści, w której przedstawiona została tego typu postać, jest Upiór Opery autorstwa Gastona Leroux. Wydawana w latach 1909-1910 opowieść to historia Erika- jednostki wyrzuconej przez społeczeństwo na margines i zamieszkującej  podziemia Opery Paryskiej. Geniusz rozwija się, ale idzie w swoim rozwoju w kierunku zła, bo na nic innego nie pozwala jego sytuacja. Jest więźniem nietolerancji – braku przyzwolenia przez większość na jego inność (objawia się ona w oszpeconej twarzy). Jedyne, co Erik może wzbudzić, ujawniając się, to litość. Nad nią przeważa jednak strach i wynikająca z niego bezwzględność. One każą mu zniknąć z życia i występować w roli strasznego ducha ciążącego nad całą Operą jak klątwa. Gaston Leroux stosuje w swojej powieści symbol maski. Ma on dwojakiego rodzaju charakter. Po pierwsze zakrywa brzydotę Erika, a po drugie ukazuje jego ukrycie przed światem. Dramat jednostki, brak zrozumienia i ogromne cierpienie – oto główne tematy książki. Erik, nazywany przez wszystkich Upiorem Opery, z miłości do Krystyny Daae popełnia zbrodnie. Tak naprawdę do końca nie wiemy, czy jest to postać z naszego świata- możemy go uznać za jednostkę o niejasnym statusie ontologicznym.  Nikt nie kwestionuje jego istnienia, choć przeczy to rozumowi. Bohater manipuluje wszystkimi ludźmi ze swojego otoczenia, sprawiając, że uważają go oni za prawdziwego ducha. Jest on tak naprawdę człowiekiem nieszczęśliwym i zamkniętym w sobie. Później okazuje się, że Upiorem jest tylko człowiek. Jednak wykorzystywane przez niego tajemne przejścia i stosowanie sztuczek sprawiają, że czytelnicy mogą uznać go za postać ze świata nienaturalnego. Nie jest do końca pewne, w jaki sposób jego głos i muzyka oddziaływały na młodą śpiewaczkę.  Być może była bardzo wrażliwa, ale czy aż tak: „Widziałem, jak wpadałaś w ekstazę na dźwięk głosu! (…) Dlaczego twarz ci promieniała, jakbyś rzeczywiście słyszała anielski śpiew?[1]”? Warto zwrócić w tym miejscu uwagę na kontrast różnicujący postać Erika z jego muzyką. Brzydota ciała została przeciwstawiona pięknu artystycznemu jednostki. Mimo szpetnego ciała bohater jest jednostką wrażliwą emocjonalnie:

Głos nie odpowiedział, ale naraz usłyszałam cudowną melodię, tak dobrze mi znaną. Była to Skarga Łazarza, smętne łkanie na skrzypcach mojego ojca! W pokoju dźwięczała ta sama melodia, pod której urokiem staliśmy na cmentarzu w Perros. A potem rozbrzmiał radosny zew życia i Głos wreszcie się odezwał śpiewając: „Pójdź! I we mnie wierz” Kto we mnie wierzy, ożyje! Pójdź! Kto we mnie uwierzył, nie umrze!”.[2]

Upiór próbuje tworzyć swój wizerunek na podobieństwo Boga. Koniec cytatu przypomina słowa Jezusa zawarte w Biblii. Relacja z Krystyną opiera się na zasadzie mistrz-uczennica. Tylko podążając za wskazaniami opiekuna, bohaterka może uzyskać pełnię artystycznego piękna. Według Upiora, który kreuje swój wizerunek na obraz anioła, idealna muzyka może zostać stworzona wtedy, jeśli młoda artystka wypełni nakazy nauczyciela. Taką samą sytuację znajdujemy w Nowym Testamencie, gdzie zostały przedstawione dzieje Chrystusa i jego uczniów. Krystyna powinna czcić  Erika i wprowadzać w życie jego nauki.
Zachowanie Upiora, motywy jego działania, jak i wygląd, czynią go istotą znacznie różniącą się od ludzi. Próbuje on za wszelką cenę podporządkować sobie innych, stosując w tym celu magiczne sztuczki, które poznał w trakcie pobytu w Azji. Zmyślnie skonstruowany labirynt-pułapka ujawnia również zmysł konstrukcyjny bohatera. Bardzo kocha on Krystynę Daae, choć bez wzajemności. Mimo to zmusza ją, aby wyszła za niego. Autor pokazuje  w tym momencie jego desperację i egoizm.
Powieść Leroux wpisuje się w ramy prądu zwanego neoromantyzmem. Dostrzegalną od razu jego cechą jest nieszczęśliwa miłość. W tajemniczym świecie Upiora dzieją się rzeczy na pozór irracjonalne, które mogą sprawić wrażenie sennego koszmaru. Oniryzm ujawnia się w słowach Krystyny: ,,Czy ja znów śnię?". Cały świat przedstawiony został stworzony przez pisarza w sposób łączący realizm z fantastyką (choć tylko na pozór- wkrótce zostanie to wyjaśnione). Z jednej strony widzimy zwykły, codzienny świat, czyli Operę Paryską i jej otoczenie. Inaczej wygląda królestwo Upiora- podziemia. W tym momencie warto przytoczyć cytat:

W świetle rozrzuconych tu i ówdzie światełek Raoul oglądał maleńką tylko cząstkę tej otchłani, jaką są podziemia Opery, liczące pięć pięter. Szczodrze zaopatrzono je we wszelkiego rodzaju kołowroty, bębny, dźwignie, które służą do ustawiania dużych dekoracji i błyskawicznego zmieniania ich, pozwalają nagle znikać baśniowym postaciom. (…) Z podziemi wyłania się szatan i w podziemiach przepada. Stamtąd dobywają się piekielne ognie.[3]

Jak widzimy, kreacja przestrzeni tworzy atmosferę grozy. Niejasności w jej postrzeganiu mogą się brać z tego, że nie wiemy, czy jest to sen czy jawa. Dodatkowo jeszcze Upiór skonstruował pułapki sprawiające wrażenie nie z tego świata:

Wtedy to przeżyłem spotkanie ze strzegącą dostępu do tego miejsca syreną, której urok omal nie doprowadził mnie do zguby. Oto ledwie odbiłem od brzegu, gdy w otaczającej mnie ciszy rozległo się jakby melodyjne tchnienie. Szło od wody, wznosiło się, otaczało mnie ze wszystkich stron, przesuwało się razem ze mną. Nie miałem pojęcia, skąd się dobywa, ale było tak urokliwe, że wcale się nie bałem.[4]

 Pisarz odniósł się tutaj do zjawiska obecnego przede wszystkim w romantyzmie- gotycyzmu. Charakterystyczne zimne kolory, zbrodnie tu popełniane i ciemność sprawiają, że czytelnik wczuwa się w rozgrywaną akcję. Podziemia przypominają lochy starego, średniowiecznego zamczyska[5]. Z początku można stwierdzić, iż jest to piekielna wizja, ale po gruntowniejszym spojrzeniu elementy te możemy śmiało ulokować w kontekście rzeczywistym. Upiór, poznawszy na Dalekim Wschodzie różne sztuczki, sprawia, że tortury odbijają się na psychice poszczególnych bohaterów.
Kolejnym argumentem świadczącym o silnym wpływie epoki jest kreacja Erika jako bohatera romantycznego. Nie poddaje się on biernie biegowi wydarzeń, ale skrupulatnie wypełnia zamierzone cele. Mimo to odczuwa  ból świata wiążący się z degradacją społeczną. Skrajna indywidualność, nieszczęśliwa miłość i przedstawione wyżej cechy prowadzą do konkluzji, że Erik jest w pewnym stopniu romantycznym bohaterem typu bajronicznego[6].
Na zakończenie rozważań nad tą powieścią warto zwrócić uwagę na kompozycję utworu. Już na wstępie dowiadujemy się, iż dzieło ma charakter reportażowy. Pisarz przedstawił wydarzenia po wcześniejszym zebraniu informacji (rozmawiał między innymi z Persem). Dzięki takiemu zabiegowi przedstawione zajścia nie do końca mogą zgadzać się z faktami. Czytelnik musi krytycznie spojrzeć na ten utwór i odpowiedzieć sobie na pytanie, co tak naprawdę jest prawdą, a co fałszem?






[1] Leroux G., Upiór Opery, Warszawa 1990, s. 73.
[2] Ibidem, s. 85.
[3] Ibidem, s. 141.
[4] Ibidem, s. 148-149.
[5] Vide: Paczkowska B., Gotycyzm, w: Słownik literatury polskiej XIX wieku, pod red.: Bachórza J., Kowalczykowej A., Wrocław 1994, s. 323-325.
[6] Vide: Treugutt S., Bajronizm, w: Słownik literatury polskiej XIX wieku, pod red.: Bachórza J., Kowalczykowej A., Wrocław 1994, s. 70-71.

                                                                                                Maciej Kaźmierkiewicz

wtorek, 18 marca 2014

Romantycy w Warszawie

19 lutego 2014, wraz z przyjaciółmi spoza koła, wyruszyliśmy autokarem do Warszawy. Program wycieczki był wyjątkowo romantyczny – najpierw Muzeum Chopina, następnie Muzeum Literatury, gdzie stała wystawa dotyczy Adama Mickiewicza, a na koniec spektakl w Teatrze Narodowym – Aktor Norwida.
W Muzeum Chopina przestraszyliśmy przewodniczkę. Gdy dowiedziała się, że jesteśmy z polonistyki, uznała, że będzie musiała mówić bardzo poprawnie. Świetnie jej poszło. 
Muzeum ma bardzo bogate zbiory. Można tam zobaczyć fortepian, na którym komponował Chopin, kosmyk jego włosów, maskę pośmiertną i wiele innych atrakcyjnych eksponatów. To już wystarczy, by je odwiedzić. Jednak dodatkowym plusem są dobrze wykorzystane środki multimedialne. Spotyka się je na każdym kroku. Służą nie tylko lepszemu poznaniu Chopina, ale także dobrej zabawie. Jak choćby w sali dla dzieci, gdzie można poznać historie o małym Fryderyku. Z kolei poziom - 1 jest wyposażony w wiele zestawów słuchawkowych, przez które popłynęła do nas muzyka wielkiego kompozytora.
Muzeum Literatury bardziej nas poruszyło, chociaż nie miało żadnych elektronicznych gadżetów. Nasze polonistyczne serca biły mocniej na widok pióra Mickiewicza niż oglądając ołówek Chopina. Jakie arcydzieło napisał tym piórem? Nie mogliśmy oderwać się od rękopisów i pierwszych wydań jego Poezji. Chodziliśmy po tych salach jak zaczarowani. Żeńska część wyprawy zatrzymywała się przed portretami wieszcza lub przed jego popiersiem i przez chwilę kontemplowała jego urodę. Przypominał się fragment wiersza Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej:

Wolałabym, by mnie Mickiewicz chciał całować,
niż gdyby mnie miał słuchać.

Zbiory są bogate w różne perełki. Możemy poznać księgozbiór poety, zobaczyć okulary Towiańskiego, buciki małych Mickiewiczów oraz list wieszcza do żony. Ten ostatni wzbudził w nas wielkie emocje. Nie tyle jest to list, ile krótka notatka. W dzisiejszych czasach byłby to SMS. Zaczynał się od słów „Nie czekaj mnie z obiadem...”, resztę ciężko było odczytać. Podpisał się „A. Mickiewicz”. Byliśmy zachwyceni tym dokumentem jego życia codziennego, ale jednocześnie nieco zdziwieni zakończeniem.
Wyszliśmy stamtąd przepełnieni romantyzmem. A czekała nas jeszcze jedna dawka – tym razem teatralna. 

Scena przy Wierzbowej Teatru Narodowego jest wyjątkowa. Każdy słyszał o obrotowej scenie, ale czy ktoś potrafi wyobrazić sobie obrotową widownię? Jeśli nie, to należy koniecznie zajrzeć na Wierzbową. 
Na początku sceny zmieniały się powoli, ale kiedy akcja nabrała tempa, razem z nią obracała się widownia przywodząc na myśl koło Fortuny – nikt nie mógł zgadnąć, czy jego los obdarzy nagle pieniędzmi, czy go ich pozbawi. Bogacenie się niższych warstw, upadek arystokracji, początek kapitalizmu – to temat przewodni spektaklu. Reżyser, Michał Zadara, pokazał nie tylko zmienność losu, ale także to, jak pieniądze rządzą relacjami między ludźmi. To intrygujące, bo tu nie jest przedstawiony wielki świat. Akcja rozgrywa się wśród rodziny i przyjaciół, wszyscy się znają. I nagle, kiedy w ich świat wkraczają problemy finansowe, okazuje się, że pozycja, jaką zajmowali w swojej małej społeczności, zmieniła się.
Zadaniem aktorów było ukazanie dramatu bohaterów, którzy muszą dostosować się do zasad nowego świata. Oskar Hamerski, odgrywający rolę Jerzego, pokazuje to, czego można nie dostrzec, czytając dramat. Otóż hrabia jest na początku bardzo wesołym, pewnym siebie mężczyzną. Wcześniej jowialny i rozgadany, na wiadomość o bankructwie Glückschenella milknie. W kolejnych scenach naprzemiennie ukazuje swój dramat i zakłada maskę dawnego siebie, by utrzymać tajemnicę przed matka i siostrą. Widać wyraźnie jego amatorskie próby aktorskie, ale może stać się prawdziwym artystą tylko pod przewodnictwem mistrza. W dramacie tę rolę pełni Gotard Pszon-kin. Norwid sprawia, że staje się on uosobieniem dobra i artyzmu. Kim jest w spektaklu Michała Zadary, w wykonaniu Oskara Janiczaka? Gotard pojawia się najpierw w kawiarni. Jest w okularach przeciwsłonecznych, ciągle sprawdza dwa telefony komórkowe. Mówi, że chce obserwować świat, siada nawet tyłem do widowni, przodem do okna wychodzącego na ulicę, ale jednocześnie wszyscy bohaterowie kierują swój wzrok na niego. Bynajmniej nie jak na artystę, ale jak na celebrytę. Tak też się zachowuje. Mówi wyniosłym tonem, jakby nic go nie obchodziło. Zrywa się, gdy dostaje wiadomość na telefon. Czy ktoś taki pomógłby Jerzemu? Wciąż wraca do mnie to pytanie. Jeżeli jakiś gwiazdor chciałby pomoc dawnemu, niezbyt bliskiemu koledze, to chyba tylko dla zabawy. Rzeczywiście, Gotard obserwuje Jerzego, czai się, jakby hrabia był jego eksperymentem. Jest na pewno mistrzem w swojej sztuce, ale nie kieruje nim artysta, raczej znudzony gwiazdor poszukujący nowych wrażeń.
Zupełnie odmienną kreacją jest Werner. W tej roli zagrał Marek Barbasiewicz. Jako jeden z niewielu zapanował nad „barbarzyńskim wierszem” Aktora. W jego wykonaniu postać ta nabrała cech tragicznych. Nagły przypływ gotówki nie przysporzył mu przyjaciół. W dramacie Eliza wyznaje mu „(...) jesteś Mistrzem...”. W spektaklu te słowa nie padają. Wszyscy odbierają byłego guwernera jako nudziarza. Przedstawia on widzom tragedię samotności.
Nie można też zapomnieć o Ewie Wiśniewskiej w roli Hrabiny. Udało jej się uniknąć przerysowania w scenie obłędu, przez co stała się wiarygodna. Na niej reżyser oparł cały finał. Bo to jest właśnie część, która została najbardziej zmieniona w całym spektaklu. Nie ma „strony modlitwy”, ani „strony pieniędzy”. Jerzy, owszem, modli się – przy stole z pieniędzmi. Nie pada jednak do kolan matki. Wołając „Długi spłacać rozpocząłem!” – wybiega na scenę teatralną, by zbierać oklaski za Hamleta. Hrabina zostaje sama.
Reżyser od samego początku stopniuje tempo akcji. Na koniec w kulisach jest wielkie zamieszanie. Dopiero gdy Hrabina zostaje sama, wszystko się zatrzymuje. Jest ona przegraną osobą, bo wierzy w dawny porządek świata. Można nawet odnieść wrażenie, że wszyscy inni, łącznie z Jerzym, przeszli na stronę pieniędzy. Ludzie, którzy mają zasady i ideały, jak Hrabina, Werner czy Eliza są skazani na porażkę, bo w tym świecie nie ma miejsca na sentymenty, a „przemysł jest w sztuce”.
Wątek pieniędzy został zrealizowany bardzo dobrze. Ale zabrakło tu tego, co chciał przekazać poprzez ten dramat Norwid – stawania się artystą. Fragmenty autotematyczne poza pierwszą sceną, gdy goście w kawiarni próbują odgadnąć, kim jest Werner, nikną w całej inscenizacji. Nie wydaje się być słuszne przeniesienie akcji w czasy współczesne. Miało to zapewne na celu pokazanie widzom, że problem jest wciąż aktualny, ale sądzę, że można bardziej zaufać inteligencji odbiorców i nie stosować takich chwytów, jeżeli nie służą dodatkowym celom. Ponadto mimo że akcja dzieje się w XXI wieku, to spektakl Hamleta aktorzy odgrywają w strojach z epoki, czego we współczesnym teatrze już się nie robi.
Warszawska inscenizacja udowodniła coś jeszcze – nie jest łatwo przenieść Norwida na scenę. Aktorzy często byli przytłoczeni przez tekst. Pierwsza część pełna monologów i dyskusji o zmianach, które zaprowadził kapitalizm, niekiedy wręcz nudziła, tym bardziej, gdy była niezrozumiała. Trudno więc dziwić się reżyserowi, że skupił się na tym, co wciąż trafia do widza, co go oburza i martwi – rządy pieniędzy we współczesnym świecie. Ale Aktor nie dlatego jest wyjątkowy. To jedna z niewielu polskich sztuk mówiących o aktorstwie jako o sztuce. Nie można o tym zapomnieć. 

Jola Ronowska

sobota, 15 marca 2014

Początek

Autorkami pomysłu koła naukowego zajmującego się literaturą i kulturą XIX wieku są dr Paulina Abriszewska i dr Mirosława Radowska-Lisak, które zostały później naszymi opiekunkami.
Zebrała się grupka studentów zainteresowanych tym projektem. Wkrótce powstała nazwa - Koło Naukowe "Dziewiętnastowieczni". 

Bo czyż to nie był niesamowity wiek? Wtedy zaczął kształtować się świat, który znamy teraz. Powoli zacierały się granice klasowe. Kobiety wreszcie wzięły sprawy w swoje ręce i postanowiły walczyć o własne prawa. Powstały wynalazki, z których korzystamy do dziś lub przekształciliśmy je w nowsze modele - parowóz, szybowiec, konserwy, fotokomórka, fotografia, rower, telegram, alfabet Morse'a, dynamit, guma do żucia, telefon, żarówka, pociąg, Coca-Cola, samochód, radio, aspiryna i wiele, wiele innych! Wtedy miasta urosły w siłę, stały się wymarzonym miejscem zamieszkania. Czy wiecie, że Paryż wcześniej był zbiorowiskiem nieuporządkowanych ruder, które w dodatku - krótko mówiąc - cuchnęły? W 1853 baron Haussmann postanowił to zmienić. Przebudowano 60% powierzchni miasta, rozbudowano kanalizację. Paryż, który znamy dziś, powstał w XIX wieku. Podobnie jak jego symbol - Wieża Eiffla - ukończona w 1889 roku. 
W literaturze wiek XIX stał się wiekiem powieści. To wtedy powstały największe dzieła światowej literatury. W Wielkiej Brytanii pisała Jane Austen - po dziś dzień uwielbiana przez wszystkie pokolenia kobiet. W epoce wiktoriańskiej tworzyły siostry Bronte, Charles Dickens, George Bernard Shaw oraz sir Arthur Conan Doyle - twórca Sherlock'a Holmes'a. We Francji królowali dwaj Dumas'owie, Victor Hugo, Honore de Balzac, George Sand, Jules Verne, Emile Zola, Gustave Flaubert, Charles Baudelaire. 
Historycznie dla Polski to nie był najlepszy czas. Ale to wtedy powstały dzieła literackie, które zbudowały naszą kulturę - "Dziady", "Pan Tadeusz" i inne utwory Adama Mickiewicza, dramaty Juliusza Słowackiego, komedie Aleksandra Fredry, Trylogia Henryka Sienkiewicza, "Lalka" Bolesława Prusa.
Jak widać, nasze koło ma duże pole do popisu. Wkrótce możecie spodziewać się kolejnych postów związanych z naszą działalnością.