wtorek, 18 marca 2014

Romantycy w Warszawie

19 lutego 2014, wraz z przyjaciółmi spoza koła, wyruszyliśmy autokarem do Warszawy. Program wycieczki był wyjątkowo romantyczny – najpierw Muzeum Chopina, następnie Muzeum Literatury, gdzie stała wystawa dotyczy Adama Mickiewicza, a na koniec spektakl w Teatrze Narodowym – Aktor Norwida.
W Muzeum Chopina przestraszyliśmy przewodniczkę. Gdy dowiedziała się, że jesteśmy z polonistyki, uznała, że będzie musiała mówić bardzo poprawnie. Świetnie jej poszło. 
Muzeum ma bardzo bogate zbiory. Można tam zobaczyć fortepian, na którym komponował Chopin, kosmyk jego włosów, maskę pośmiertną i wiele innych atrakcyjnych eksponatów. To już wystarczy, by je odwiedzić. Jednak dodatkowym plusem są dobrze wykorzystane środki multimedialne. Spotyka się je na każdym kroku. Służą nie tylko lepszemu poznaniu Chopina, ale także dobrej zabawie. Jak choćby w sali dla dzieci, gdzie można poznać historie o małym Fryderyku. Z kolei poziom - 1 jest wyposażony w wiele zestawów słuchawkowych, przez które popłynęła do nas muzyka wielkiego kompozytora.
Muzeum Literatury bardziej nas poruszyło, chociaż nie miało żadnych elektronicznych gadżetów. Nasze polonistyczne serca biły mocniej na widok pióra Mickiewicza niż oglądając ołówek Chopina. Jakie arcydzieło napisał tym piórem? Nie mogliśmy oderwać się od rękopisów i pierwszych wydań jego Poezji. Chodziliśmy po tych salach jak zaczarowani. Żeńska część wyprawy zatrzymywała się przed portretami wieszcza lub przed jego popiersiem i przez chwilę kontemplowała jego urodę. Przypominał się fragment wiersza Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej:

Wolałabym, by mnie Mickiewicz chciał całować,
niż gdyby mnie miał słuchać.

Zbiory są bogate w różne perełki. Możemy poznać księgozbiór poety, zobaczyć okulary Towiańskiego, buciki małych Mickiewiczów oraz list wieszcza do żony. Ten ostatni wzbudził w nas wielkie emocje. Nie tyle jest to list, ile krótka notatka. W dzisiejszych czasach byłby to SMS. Zaczynał się od słów „Nie czekaj mnie z obiadem...”, resztę ciężko było odczytać. Podpisał się „A. Mickiewicz”. Byliśmy zachwyceni tym dokumentem jego życia codziennego, ale jednocześnie nieco zdziwieni zakończeniem.
Wyszliśmy stamtąd przepełnieni romantyzmem. A czekała nas jeszcze jedna dawka – tym razem teatralna. 

Scena przy Wierzbowej Teatru Narodowego jest wyjątkowa. Każdy słyszał o obrotowej scenie, ale czy ktoś potrafi wyobrazić sobie obrotową widownię? Jeśli nie, to należy koniecznie zajrzeć na Wierzbową. 
Na początku sceny zmieniały się powoli, ale kiedy akcja nabrała tempa, razem z nią obracała się widownia przywodząc na myśl koło Fortuny – nikt nie mógł zgadnąć, czy jego los obdarzy nagle pieniędzmi, czy go ich pozbawi. Bogacenie się niższych warstw, upadek arystokracji, początek kapitalizmu – to temat przewodni spektaklu. Reżyser, Michał Zadara, pokazał nie tylko zmienność losu, ale także to, jak pieniądze rządzą relacjami między ludźmi. To intrygujące, bo tu nie jest przedstawiony wielki świat. Akcja rozgrywa się wśród rodziny i przyjaciół, wszyscy się znają. I nagle, kiedy w ich świat wkraczają problemy finansowe, okazuje się, że pozycja, jaką zajmowali w swojej małej społeczności, zmieniła się.
Zadaniem aktorów było ukazanie dramatu bohaterów, którzy muszą dostosować się do zasad nowego świata. Oskar Hamerski, odgrywający rolę Jerzego, pokazuje to, czego można nie dostrzec, czytając dramat. Otóż hrabia jest na początku bardzo wesołym, pewnym siebie mężczyzną. Wcześniej jowialny i rozgadany, na wiadomość o bankructwie Glückschenella milknie. W kolejnych scenach naprzemiennie ukazuje swój dramat i zakłada maskę dawnego siebie, by utrzymać tajemnicę przed matka i siostrą. Widać wyraźnie jego amatorskie próby aktorskie, ale może stać się prawdziwym artystą tylko pod przewodnictwem mistrza. W dramacie tę rolę pełni Gotard Pszon-kin. Norwid sprawia, że staje się on uosobieniem dobra i artyzmu. Kim jest w spektaklu Michała Zadary, w wykonaniu Oskara Janiczaka? Gotard pojawia się najpierw w kawiarni. Jest w okularach przeciwsłonecznych, ciągle sprawdza dwa telefony komórkowe. Mówi, że chce obserwować świat, siada nawet tyłem do widowni, przodem do okna wychodzącego na ulicę, ale jednocześnie wszyscy bohaterowie kierują swój wzrok na niego. Bynajmniej nie jak na artystę, ale jak na celebrytę. Tak też się zachowuje. Mówi wyniosłym tonem, jakby nic go nie obchodziło. Zrywa się, gdy dostaje wiadomość na telefon. Czy ktoś taki pomógłby Jerzemu? Wciąż wraca do mnie to pytanie. Jeżeli jakiś gwiazdor chciałby pomoc dawnemu, niezbyt bliskiemu koledze, to chyba tylko dla zabawy. Rzeczywiście, Gotard obserwuje Jerzego, czai się, jakby hrabia był jego eksperymentem. Jest na pewno mistrzem w swojej sztuce, ale nie kieruje nim artysta, raczej znudzony gwiazdor poszukujący nowych wrażeń.
Zupełnie odmienną kreacją jest Werner. W tej roli zagrał Marek Barbasiewicz. Jako jeden z niewielu zapanował nad „barbarzyńskim wierszem” Aktora. W jego wykonaniu postać ta nabrała cech tragicznych. Nagły przypływ gotówki nie przysporzył mu przyjaciół. W dramacie Eliza wyznaje mu „(...) jesteś Mistrzem...”. W spektaklu te słowa nie padają. Wszyscy odbierają byłego guwernera jako nudziarza. Przedstawia on widzom tragedię samotności.
Nie można też zapomnieć o Ewie Wiśniewskiej w roli Hrabiny. Udało jej się uniknąć przerysowania w scenie obłędu, przez co stała się wiarygodna. Na niej reżyser oparł cały finał. Bo to jest właśnie część, która została najbardziej zmieniona w całym spektaklu. Nie ma „strony modlitwy”, ani „strony pieniędzy”. Jerzy, owszem, modli się – przy stole z pieniędzmi. Nie pada jednak do kolan matki. Wołając „Długi spłacać rozpocząłem!” – wybiega na scenę teatralną, by zbierać oklaski za Hamleta. Hrabina zostaje sama.
Reżyser od samego początku stopniuje tempo akcji. Na koniec w kulisach jest wielkie zamieszanie. Dopiero gdy Hrabina zostaje sama, wszystko się zatrzymuje. Jest ona przegraną osobą, bo wierzy w dawny porządek świata. Można nawet odnieść wrażenie, że wszyscy inni, łącznie z Jerzym, przeszli na stronę pieniędzy. Ludzie, którzy mają zasady i ideały, jak Hrabina, Werner czy Eliza są skazani na porażkę, bo w tym świecie nie ma miejsca na sentymenty, a „przemysł jest w sztuce”.
Wątek pieniędzy został zrealizowany bardzo dobrze. Ale zabrakło tu tego, co chciał przekazać poprzez ten dramat Norwid – stawania się artystą. Fragmenty autotematyczne poza pierwszą sceną, gdy goście w kawiarni próbują odgadnąć, kim jest Werner, nikną w całej inscenizacji. Nie wydaje się być słuszne przeniesienie akcji w czasy współczesne. Miało to zapewne na celu pokazanie widzom, że problem jest wciąż aktualny, ale sądzę, że można bardziej zaufać inteligencji odbiorców i nie stosować takich chwytów, jeżeli nie służą dodatkowym celom. Ponadto mimo że akcja dzieje się w XXI wieku, to spektakl Hamleta aktorzy odgrywają w strojach z epoki, czego we współczesnym teatrze już się nie robi.
Warszawska inscenizacja udowodniła coś jeszcze – nie jest łatwo przenieść Norwida na scenę. Aktorzy często byli przytłoczeni przez tekst. Pierwsza część pełna monologów i dyskusji o zmianach, które zaprowadził kapitalizm, niekiedy wręcz nudziła, tym bardziej, gdy była niezrozumiała. Trudno więc dziwić się reżyserowi, że skupił się na tym, co wciąż trafia do widza, co go oburza i martwi – rządy pieniędzy we współczesnym świecie. Ale Aktor nie dlatego jest wyjątkowy. To jedna z niewielu polskich sztuk mówiących o aktorstwie jako o sztuce. Nie można o tym zapomnieć. 

Jola Ronowska

sobota, 15 marca 2014

Początek

Autorkami pomysłu koła naukowego zajmującego się literaturą i kulturą XIX wieku są dr Paulina Abriszewska i dr Mirosława Radowska-Lisak, które zostały później naszymi opiekunkami.
Zebrała się grupka studentów zainteresowanych tym projektem. Wkrótce powstała nazwa - Koło Naukowe "Dziewiętnastowieczni". 

Bo czyż to nie był niesamowity wiek? Wtedy zaczął kształtować się świat, który znamy teraz. Powoli zacierały się granice klasowe. Kobiety wreszcie wzięły sprawy w swoje ręce i postanowiły walczyć o własne prawa. Powstały wynalazki, z których korzystamy do dziś lub przekształciliśmy je w nowsze modele - parowóz, szybowiec, konserwy, fotokomórka, fotografia, rower, telegram, alfabet Morse'a, dynamit, guma do żucia, telefon, żarówka, pociąg, Coca-Cola, samochód, radio, aspiryna i wiele, wiele innych! Wtedy miasta urosły w siłę, stały się wymarzonym miejscem zamieszkania. Czy wiecie, że Paryż wcześniej był zbiorowiskiem nieuporządkowanych ruder, które w dodatku - krótko mówiąc - cuchnęły? W 1853 baron Haussmann postanowił to zmienić. Przebudowano 60% powierzchni miasta, rozbudowano kanalizację. Paryż, który znamy dziś, powstał w XIX wieku. Podobnie jak jego symbol - Wieża Eiffla - ukończona w 1889 roku. 
W literaturze wiek XIX stał się wiekiem powieści. To wtedy powstały największe dzieła światowej literatury. W Wielkiej Brytanii pisała Jane Austen - po dziś dzień uwielbiana przez wszystkie pokolenia kobiet. W epoce wiktoriańskiej tworzyły siostry Bronte, Charles Dickens, George Bernard Shaw oraz sir Arthur Conan Doyle - twórca Sherlock'a Holmes'a. We Francji królowali dwaj Dumas'owie, Victor Hugo, Honore de Balzac, George Sand, Jules Verne, Emile Zola, Gustave Flaubert, Charles Baudelaire. 
Historycznie dla Polski to nie był najlepszy czas. Ale to wtedy powstały dzieła literackie, które zbudowały naszą kulturę - "Dziady", "Pan Tadeusz" i inne utwory Adama Mickiewicza, dramaty Juliusza Słowackiego, komedie Aleksandra Fredry, Trylogia Henryka Sienkiewicza, "Lalka" Bolesława Prusa.
Jak widać, nasze koło ma duże pole do popisu. Wkrótce możecie spodziewać się kolejnych postów związanych z naszą działalnością.